5 marca 2007

Transakcja o wyniku dodatnim

Minister Zdrowia, a w ślad za nim jego zastępca, prezes NFZ i wielu innych przedstawicieli Funduszu ogłosiło jakiś czas temu, że z powodu podwyżek płac lekarzy i pielęgniarek, w roku 2007 nie ulegnie zwiększeniu liczba świadczeń, jakie Fundusz sfinansuje dla ubezpieczonych. Przekaz tych informacji był oczywisty: gdyby nie podwyżki, można by wyleczyć znacznie więcej Polaków. Śladem tym śmiało poszli niektórzy dziennikarze, którzy zaczęli zastanawiać się o ile można by skrócić kolejki do specjalistów, na operacje i „naświetlanie”, gdyby wzrost dochodów NFZ w roku bieżącym nie „zjadły” podwyżki. Wtórowali im niektórzy dyrektorzy szpitali, obliczając ile sprzętu nie kupią, ile długów nie oddadzą – przez podwyżki. Podsumowaniem tej dyskusji była myśl, wyrażona przez jednego z dziennikarzy: „jeśli połowa pieniędzy (przeznaczonych na służbę zdrowia) idzie na płace, to co zostaje na leczenie?”

Udało się zatem panu ministrowi uzyskać efekt, o który – chyba – rządzącym chodziło. Przekonali Polaków, że pieniądze na płace dla lekarzy i pieniądze na leczenie, to dwie odrębne sprawy. Innymi słowy, że można finansować leczenie, nie finansując lekarzy. Stąd już tylko krok do nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii. Cały świat zmaga się bowiem ze wzrostem kosztów usług, które stale – w stosunku do innych dziedzin – drożeją, bo najważniejszą ich częścią jest ludzka praca. Tymczasem, jak wykazał nasz minister zdrowia, wystarczy tylko wyeliminować wykonawców usług.

Jest oczywiste, że celem pana ministra było wzbudzenie wśród społeczeństwa niechęci do lekarzy domagających się lepszych wynagrodzeń. Pan minister chciał w ten sposób ustawić nas i pacjentów po dwóch przeciwnych stronach barykady i powiedzieć: zysk lekarzy, to strata pacjentów. To stary numer. Od dawna stosują go przeciwnicy prywatyzacji i mechanizmów rynkowych, udowadniając, że jeśli właściciel fabryki ma zysk, to na pewno kosztem swoich pracowników i klientów. W ten sposób komuniści przekonywali do nacjonalizacji fabryk, obiecując, że towary będą tańsze, a pracownicy bogatsi, gdy wyeliminuje się zysk prywatnych właścicieli. Podobnie postępują teraz niektóre władze samorządowe nie zgadzając się na prywatyzację przychodni.

To rozumowanie jest oczywiście błędne. Obok „transakcji o wyniku zerowym”, gdzie zysk jednego powoduje stratę drugiego, możliwe jest jeszcze takie rozwiązanie, przy którym zyskują wszyscy. Taki skutek wyzwala nieskrępowana ludzka inicjatywa, która ujawnia się w całej pełni tylko w warunkach rynkowych i przy prywatyzacji. Tak jest w przemyśle, tak też i w służbie zdrowia. Jeśli ktoś w to nie wierzy niech zobaczy co stało się z przychodniami przejętymi przez lekarzy od dawnych publicznych ZOZ-ów, albo szpitalami, które zyskały prawdziwych właścicieli.

Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy od początku swego istnienia powtarza z uporem: możliwa jest taka sytuacja, w której pacjenci będą dobrze leczeni, lekarze dobrze wynagradzani, szpitale dobrze zarządzane, a pieniądze przeznaczane na służbę zdrowia – wydawane efektywnie. Będzie to zatem sytuacja, w której – w stosunku do obecnego stanu – zyskają wszyscy uczestnicy systemu opieki zdrowotnej. Aby tę sytuację osiągnąć konieczne jest jednak wprowadzenie kilku zasadniczych zmian do systemu. Trzeba dopuścić środki prywatne, obok publicznych do finansowania świadczeń zdrowotnych, trzeba zdemonopolizować płatnika, zlikwidować tzw. konkurs ofert i limitowanie świadczeń, trzeba wprowadzić zasadę, że każdy świadczeniodawca, który spełnia określone warunki, ma prawo udzielać świadczeń refundowanych ubezpieczonym, trzeba z SPZOZ-ów zrobić normalne przedsiębiorstwa i umożliwić ich prywatyzację. Nie są to oczywiście zmiany łatwe do przeprowadzenia. Wymagają od rządzących i kompetencji, i odwagi, uczciwości i pewnych wyrzeczeń. Pociągają za sobą też zmiany w innych dziedzinach, a zwłaszcza w sposobie wydatkowania środków publicznych. Nic więc dziwnego, że rządzący bronią się przed tymi zmianami, jak mogą, używając nawet takich argumentów, że możliwe jest leczenie bez lekarzy. Czy to oznacza, że sytuacja jest beznadziejna. Nie. Trzeba po prostu wytworzyć taki stan, w którym utrzymanie braku reformy będzie wymagało od rządzących więcej wysiłku niż jej wprowadzenie.

Krzysztof Bukiel, Stargard Szczeciński 17 lutego 2007r.