W dniu 8 marca br, w gmachu Ministerstwa Zdrowia, odbyło się spotkanie przedstawicieli Zarządu Krajowego OZZL z ministrem, panią Ewą Kopacz. Po miłym, oficjalnym wstępie, połączonym z wręczeniem bukietu róż kobiecie nr 1 w ochronie zdrowia, przeszliśmy do meritum. Zapytaliśmy o plany, jeżeli takowe są, na najbliższą przyszłość i dalsze losy reformy, której to jakoby nie ma. Pani minister w długim monologu wyłuszczyła ambitne plany resortu, określając je jako „nowe otwarcie”, które można zebrać w następujących punktach:
1. zintensyfikowanie przekształceń szpitali w spółki prawa handlowego
2. lepszy nadzór nad wykorzystaniem zasobów szpitali poprzez kontrolę kolejek(sprawdzanie PESELI)
3. umożliwienie szpitalom publicznym odpłatnego leczenia, po wykorzystaniu limitów NFZ
4. polepszenie wykształcenia kadr zarządzających szpitalami (kształcenie podyplomowe menedżerów)
5. zróżnicowanie stawek płaconych przez NFZ szpitalom ( szpitale „lepsze” i „gorsze” z punktu widzenia NFZ)
6. zmniejszenie wyceny niektórych świadczeń (kardiologia interwencyjna, neurochirurgia, być może jeszcze inne)
7. zwiększenie nakładów publicznych na ochronę zdrowia (dopiero po wprowadzeniu w/w elementów ”uszczelniających”), poprzez inne wyliczenie składki płaconej przez KRUS oraz wzrost składki o 1 punkt procentowy co rok przez 2 lata
8. zmiany w sposobie refundacji leków ( min. ujednolicenie marż)
9. wprowadzenie dodatkowych ubezpieczeń zdrowotnych ( prawdopodobnie bez ulg podatkowych dla ich posiadaczy)
10. rozluźnienie wymagań dotyczących personelu medycznego formułowanych przez NFZ w kontraktach i ułatwienia w zdobywaniu specjalizacji przez lekarzy ( brak szczegółów)
11. wprowadzenie systemu tzw koordynowanej opieki zdrowotnej (KOZ-a)
Już na pierwszy rzut oka widać, że plan jest ambitny i kompleksowy.
Jeżeli to wszystko oczywiście wejdzie w życie, przeżyjemy prawdziwe trzęsienie ziemi. Już widzę, jak urzędnicy Funduszu dziarsko wychwytują ogromne ilości procedur i niezmordowanie, w dzień i w nocy, przesuwają nadmiar środków akurat tam, gdzie brakuje (poprzednicy pani minister nazywali to alokacją). Martwi mnie jedynie co zrobimy z pozostałą resztą pieniędzy. Może zasilą fundusze Ministerstwa Finansów (tam przecież też brakuje), a może zostaną przeznaczone po prostu dla pacjentów (być może w postaci premii za zachorowanie, bo na pewno nie na płace). Trudno byłoby odnieść się szczegółowo do każdego z tych punktów, ale kilka z nich wymaga komentarza.
Odnośnie przekształceń szpitali w spółki prawa handlowego nieuchronnie nasuwa się na myśl podobny zabieg, który wprowadzono w 1996 roku. Miał on również zrewolucjonizować finanse szpitali, a polegał na przekształceniu ZOZ-ów w SP ZOZ-y. Oczywiście sedno tej „reformy” sprowadzało się do zmiany nazwy i wielu pieczątek, a jaki był efekt widzimy do dzisiaj. Nadzór nad funkcjonowaniem kolejek da nowe, ciepłe posadki urzędnicze i pewnie kilkanaście nowych formularzy do wypełniania przez administrację, a może i lekarzy szpitala. Polepszenie wykształcenia menedżerów ( czy to jeszcze możliwe?) jest śmieszne samo w sobie, bo zakłada, że wiedza ekonomiczna może mieć zastosowanie tam, gdzie nie działają zasady ekonomii.
Zróżnicowanie stawek dla „lepszych” i „gorszych” szpitali znowu będzie zaprzeczeniem zasad ekonomii, a kilkunastu osobom za biurkiem da możliwość nacisku na wykonawców, szczególnie tych „niepokornych”. Zwiększenie nakładów poprzez inne liczenie składek płaconych przez KRUS tylko w niewielkim stopniu może wpłynąć na ilość pieniędzy w systemie. O wiele bardziej sensowne byłoby wprowadzenie jednolitych zasad płacenia dla wszystkich i likwidacja KRUS-u, oraz płacenie składki za bezrobotnych nie od najniższej lecz od średniej płacy, w myśl zasady, że koszty leczenia nie zależą od statusu chorego. Ale o takich zmianach możemy tylko pomarzyć.
Wprowadzenie dodatkowych ubezpieczeń zdrowotnych w sytuacji, kiedy nie ma się od czego ubezpieczać (brak koszyka negatywnego), również jest fikcją i na pewno nie przyniesie oczekiwanej poprawy.
Jak więc widać, Ministerstwo Zdrowia uprawia w dalszym ciągu znaną i sprawdzoną taktykę gry na zwłokę. Wpatrywanie się w słupki poparcia w sondażach wyborczych i widmo możliwej klęski wyborczej, powodują, że prowadzi się pozorowane działania, odsuwając w daleką przyszłość niezbędne zmiany. Dominuje myślenie, że na rzeczach trudnych i niepopularnych powinien „wyłożyć” się przeciwnik polityczny. Tymczasem my dalej leczmy biegunkę papierem toaletowym. To działa!
Zdzisław Szramik