Republika Janosika
Ustrój demokratyczny, w największym uproszczeniu, to taki, w którym władzę sprawują przedstawiciele narodu – z jego wyboru i w jego imieniu. Na przestrzeni dziejów widzieliśmy różne odmiany, wersje, warianty i odcienie tego sposobu sprawowania władzy, ale zawsze trzon ustroju, tzn. demokratyczne wybory, był czynnikiem wyróżniającym i decydował o tym, czy dany ustrój jest, czy też nie, demokratyczny. Oczywiście naiwnością byłoby stwierdzenie, że różnej maści oszuści i hochsztaplerze nie próbowali na przestrzeni dziejów kombinować i ulepszać ustroju, oczywiście w interesie rządzonego społeczeństwa. Ale do czasu, w którym powstał komunizm stosowany, można nazwać ich próby tylko zwykłą amatorszczyzną. Przełomem, jak się okazało, było wmówienie pewnemu narodowi, skądinąd cierpiącemu niedolę od wieków, że nowa władza, szeroko poparta przez masy, jest w stanie zapewnić wszystkim szczęście, prawdziwy raj na ziemi. Oczywiście, po zdefiniowaniu celu, nastąpiła identyfikacja przeszkód i ludzi, którzy byli przeszkodą w realizacji ambitnych zamierzeń. Jak się to skończyło, wiemy wszyscy- 30 mln wymordowanych ludzi, całe narody przesiedlone o setki czy tysiące kilometrów, 10 do nawet 25 milionów ludzi, którzy przewinęli się przez obozy pracy Gułagu, miliony sierot, głodujący ludzie w kraju, będącym niedawno spichlerzem Europy. Krokiem milowym w „ulepszaniu” ustroju okazało się stwierdzenie przywódcy najszczęśliwszego narodu na ziemi, że nie ważne, jak kto głosuje, ważne, kto liczy głosy. To wiekopomne stwierdzenie, godne, bez wątpienia, nagrody Nobla, było i jest podstawą tzw. demokracji sterowanej. Oczywiście w czasach obecnych nikt już do tego się nie przyznaje, tylko nieliczni, „prawdziwi” przywódcy, jak Łukaszenka, Chavez czy Kim Dzong Il mogą sobie pozwolić na wybory, których wynik precyzyjnie zaplanowano w Komitecie Centralnym Jedynie Słusznej i Jedynej Partii, będącej wyłącznym przedstawicielem narodu. Większość przywódców stosuje jednak bardziej wyrafinowane metody, żeby nie być posądzonym o prymitywizm. Dobrze skomponowana mieszanka populizmu i propagandy, zwanej modnie z angielska „pijarem”(PR), może zapewnić w tej części Europy spory sukces, i to bez podejrzenia o manipulowanie przy urnach. Tłumaczy to doskonale zajadłość, z którą politycy walczą o tzw. niezależne media, wśród których telewizja odgrywa szczególną rolę, ponieważ serwuje papkę informacyjną, gotową do przełknięcia, niewymagającą żadnej refleksji i bardzo przekonującą. Jaką wartość mają obietnice populistów różnej maści wiemy doskonale w naszym kraju, bo wielokrotnie to już przeżywaliśmy.
Nie o to chodzi, by złowić króliczka, ale by gonić go…
Od wielu lat jesteśmy świadkami permanentnej reformy ochrony zdrowia. Zmieniono już właściwie wszystko…, z wyjątkiem tego, co powinno być zmienione i to w pierwszej kolejności. Liczne gremia jak Samorząd Lekarski, medyczne towarzystwa naukowe, związki zawodowe, działające w ochronie zdrowia, pracujący od wielu lat nad dziesiątkami i setkami różnej maści projektów „aktów prawnych”, są tylko listkiem figowym, mającym podeprzeć „demokratyczną” legitymację władzy. Nikt nie może zarzucić, że „władza” działa niedemokratycznie, że nie konsultuje się ze społeczeństwem. Ale o tym, czego społeczeństwo chce, władza wie lepiej od niego samego.
Czas na pierwsze podsumowania
Obecna formacja parlamentarno-rządowa sprawuje władzę już ponad pięć lat. To wystarczający czas, by zastosować ewangeliczną zasadę- „ po ich czynach ich poznacie”. Szumnie zapowiadany przełom w ochronie zdrowia, czyli pakiet ustaw zdrowotnych, który kiedyś, za kadencji Ś.P. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, wypychał tylko dna szuflad w ministerstwie zdrowia i wszelkiej pomyślności, zaczął przynosić zatrute owoce. Ustawa o działalności leczniczej i wymuszona nią komercjalizacja (nie mylić z prywatyzacją) publicznej ochrony zdrowia, zdaje się przebiegać wg scenariusza, ujawnionego w sposób niezamierzony, przez byłą już posłankę Sawicką- komercjalizacja, zrujnowanie i „zbawczy” wykup przez właściwe osoby, za symboliczną złotówkę. Ten kierunek, w związku z w/w wpadką posłanki, pewnie trochę się opóźni, ale rujnowanie zakładów i zastraszanie potencjalnych przeciwników „postępu”- działaczy samorządowych i związkowych już trwa. Obniżki pensji ( Szpital Wojewódzki w Siedlcach- dwukrotnie: 6 i 15 %), zwalnianie działaczy związkowych ( Ruda Śląska, Rybnik, Tychy, Biłgoraj), nawet za cenę zniszczenia szpitala (Tychy), są dziś na porządku dziennym. Trudno scedować to na psychopatyczne cechy niektórych dyrektorów, bo ich samodzielność, wbrew oświadczeniom władz, jest porównywalna z samodzielnością przedszkolaka. W Szpitalu Wojewódzkim w Tychach, z powodu jego zadłużenia sięgającego ok. 20 mln zł, wprowadzono dyrektora- reformatora, sprawdzonego towarzysza jeszcze z czasów PRL. W wyniku jego „reformatorskich” działań, polegających na zamykaniu oddziałów, powszechnym łamaniu prawa pracy, zwalnianiu lekarzy lub utrudnianiu im życia, skutkującym odejściem z własnej woli, dług szpitala wzrósł do … 60 mln(!). Trudno uwierzyć, że działalność owego reformatora była samodzielna
i dokonała się bez wiedzy, a wręcz przyzwolenia śląskiego samorządu, wsławionego również prężnym „dowodzeniem” kolejami regionalnymi. Nie muszę również dodawać, że nikt z owej cudownej kuźni kadr PO nie poniósł konsekwencji służbowych, a wicemarszałek- spec od ochrony zdrowia, ma się znakomicie.
Ustawa antyrefundacyjna
Ten potworek legislacyjny, który nie ma na całym świecie odpowiednika, który wywrócił do góry nogami wykonywanie zawodu lekarza w Polsce, zasługuje z całą pewnością na szczególne potraktowanie. Już ponad rok temu, kiedy ustawa nieszczęśliwie zaczęła obowiązywać, słyszeliśmy z ust premiera, jak i ministra zdrowia, że ustawa jest nie do „ruszenia”. Dzisiaj już wiemy, co było powodem szczególnego hołubienia tego „bękarta legislacyjnego” i dlaczego politycy z pierwszych stron gazet położyli na szali swój honor (czy takie pojęcie funkcjonuje w polityce w tym rejonie Europy?) i odważyli się oszukać lekarzy, wprowadzając usunięte zapisy z refustawy do ustawy o zawodzie lekarza, a później także do zarządzenia prezesa NFZ ws wzoru umowy, upoważniającej do wystawiania recept „refundowanych”. Otóż tym powodem były … pieniądze, w ilości ok. 1,5- 2 mld zł, które ci oszukani lekarze „wyjęli” z kieszeni chorych w blasku „ustawy”. No…., za takie pieniądze to można sfinansować różne rzeczy…, może nawet trzecią kadencję! Dlatego, wbrew oczywistym niedorzecznościom, oszukiwaniu ubezpieczonych, postawieniu na „oszczędności” kosztem bezpieczeństwa chorego, ta ustawa jest nie do ruszenia. Nie wiem tylko dlaczego, ci sami pacjenci, których nie stać, wg władz, na proponowane przez Związek dodatkowe ubezpieczenia, ochoczo dopłacają do leków najwięcej w Europie! Pewnie dlatego, że ci, którzy nie dopłacili już nie mają głosu, nie tylko wyborczego.
Ustawa o prawach pacjenta i rzeczniku tych praw
O tym zagadnieniu już kiedyś pisałem i nie chciałbym się powtarzać, ale należy z mocą podkreślić, że gdyby rząd przeznaczył adekwatne środki na leczenie, pani rzecznik zasiliłaby szeregi bezrobotnych. Wymienić należy również cudowny sposób przyznawania odszkodowań za tzw. niekorzystne zdarzenia medyczne, bez drogi sądowej, mający bardziej charakter socjalnego zasiłku, niż odszkodowania za rzeczywiste szkody. Jedynym efektem tego zapisu jest lawinowy wzrost cen polis ubezpieczeniowych dla szpitali, spowodowany, słusznie zresztą, wzrostem ryzyka ubezpieczeniowego, na które to polisy szpitali po prostu … nie stać!
Najważniejsze, że jest dobrze!
Od czasu wielkiego przekrętu medialno-politycznego, zwanego, nie wiem dlaczego, białym szczytem, rząd nie prowadzi ze środowiskiem lekarskim rozmów na temat kierunku oczekiwanych zmian. Rząd po prostu wie lepiej! Nawet organizacje zrzeszające pacjentów, dość skuteczne przy tropieniu rzeczywistych i rzekomych niepowodzeń lekarskich, jakoś blado protestują przeciw oczywistym manipulacjom i ciągłemu zwiększaniu i tak już wysokich kosztów leczenia. Jak kogoś nie przyjęto do szpitala, nie dość uniżenie załatwiono, wystawiono receptę na 100%- od razu uruchamia się urzędnicza nagonka i trwa polowanie na przestępcę w białym fartuchu. Jak ten sam lek wypada z listy leków refundowanych, jak fundusz nie płaci za tzw. nadwykonania (cudowny termin wymyślony przez biurokratów spod znaku NFZ) trwa niezmiennie błoga cisza i jest … dobrze! Przynajmniej w pewnej telewizji z okrągłym logo na ekranie.
Co dalej?
To, że system publicznej ochrony zdrowia nie działa dobrze, jest najbardziej wyszukanym eufemizmem, na jaki potrafię się zdobyć. Opinie na jego temat, wygłaszane w długich kolejkach do lekarzy, zazwyczaj nie nadają się do powtórzenia. To, że 80% Polaków uważa obecnego ministra zdrowia za najgorszego, też nie robi na szefie rządu żadnego wrażenia, co tylko potwierdza obiegową opinię o symbolicznej roli ministra w kreowaniu zmian w ochronie zdrowia. Zreformowaliśmy, uszczelniliśmy, prezydent nie przeszkadzał, i … jest jeszcze gorzej. Moim zdaniem jedyna droga, która daje nadzieję dla ochrony zdrowia, to głęboka przebudowa systemu politycznego, która radykalnie zmieni rekrutację elit politycznych i uczyni z nich rzeczywistych reprezentantów i rzeczników interesów nie tylko państwa, jako wspólnej organizacji, ale także, a może przede wszystkim, zwykłych ludzi. Wszystkie obecne na obecnej scenie politycznej podmioty przez dłuższy lub krótszy czas rządziły i nie zrobiły nic lub prawie nic dla poprawy losów chorych i polepszenia sytuacji materialnej tych, którzy im pomagają. Dlatego trzeba powiedzieć im głośne DZIĘKUJEMY! Wydaje się, że jedynym wyjściem z obecnej sytuacji jest zmiana ordynacji wyborczej na większościową i system jednomandatowych okręgów wyborczych, przed którymi to zmianami tak nerwowo bronią się aktorzy dzisiejszej sceny politycznej. Przykłady wielu krajów, w których ten system funkcjonuje, są jak najbardziej zachęcające. Dlatego warto wziąć sprawy w swoje ręce i poprzeć akcję Pawła Kukiza. W ten sposób możemy załatwić także inne sprawy, w obecnym systemie od lat uważane za niemożliwe.
Zdzisław Szramik, wiceprzewodniczący ZK OZZL, członek NRL