Lekarz – zawód publicznego ….. ryzyka
Ludzie chorują od tak dawna, jak długo istnieje cywilizacja, od kiedy zaczęli samodzielnie myśleć i wyciągać wnioski. Chorowali zapewne też dużo wcześniej, ale nie zdawali sobie z tego sprawy. Od kiedy zaczęli samodzielnie kształtować swój byt i świadomie wpływać na swoje losy zauważyli, że można czuć się dobrze, pracować, zdobywać pożywienie i walczyć z przeciwnościami losu, albo być niedysponowanym, słabym i cierpiącym. Ta konstatacja zapewne była początkiem postrzegania dobrego stanu organizmu jako rzeczy bardzo pożądanej, a właściwie najcenniejszej w życiu każdego homo sapiens. Na przestrzeni wielu tysiącleci potrzeby wynikające ze stałej troski o dobry stan zdrowia spowodowały wykształcenie się pewnej grupy ludzi, którzy mieli pewne predyspozycje, a później także wiedzę, jak pomagać w sytuacjach niedomagania zdrowia. Od tysiącleci też ludzie, którzy z lepszym lub gorszym skutkiem pomagali chorym, byli otoczeni szacunkiem i powszechnym poważaniem. Kontakt z krwią, wydzielinami i wydalinami chorych ludzi, a także śmiertelne na owe czasy choroby zakaźne, powodowały, że nie każdy czuł się na siłach wykonywać taką posługę. Dlatego też ci, którzy się temu poświęcili zawsze zajmowali wysokie miejsce w hierarchii społecznej. Tysiące lat ukształtowały też relację chory- osoba lecząca w sposób, który nie wymagał interwencji czy poprawek osób trzecich. Zawsze kontakty z lekarzem, znachorem czy czarownikiem oparte były na osobistej relacji, którą cechowały zaufanie, a nawet intymność. Długie setki lat, kiedy wykonywanie usług zdrowotnych stało się już profesjonalne, ludzie, którzy pomagali chorym i cierpiącym postrzegani byli pozytywnie, a dobre efekty ich pracy były podstawą wysokiej oceny ich pracy i społecznego uznania. Oczywiście musimy mieć świadomość, że efekty leczenia na przestrzeni wieków były bardzo różne, ale ludzie też mieli świadomość, że nie wszystkie choroby są uleczalne, że nie zawsze można pomóc, że nie można poprzez nawet bardzo wyrafinowane leczenie uczynić człowieka nieśmiertelnym. Wysoka wartość zdrowia w hierarchii każdego człowieka oraz wyjątkowe umiejętności, które posiadali ludzie udzielający pomocy chorym były przyczyną stosunkowo wysokich cen usług zdrowotnych. Powodowało to niską dostępność tych usług, zwłaszcza dla mniej zamożnych i wynikające z tego negatywne konsekwencje w wymiarze całych społeczeństw. Na przełomie XIX i XX wieku zaczęły powstawać pierwsze systemy społecznego zabezpieczenia zdrowotnego, uwarunkowane nie tyle troską filantropów o ludzi, ale tym, że większość z nich żyła w skrajnej biedzie, uniemożliwiającej uzyskanie pomocy zdrowotnej za własne środki. Odpowiednio duża liczba ludzi z najniższych klas była stałym źródłem taniej siły roboczej, a jej względny nadmiar powodował, że ludzie stojący w kolejkach po jakąkolwiek pracę byli skłonni wykonywać ją za marne grosze. Ludzie żyjący w skrajnej nędzy byli podatni na różnego rodzaju choroby, związane z niedożywieniem, przepracowaniem, zaniedbaniami higienicznymi a także epidemiami, które dziesiątkowały wiele ówczesnych społeczeństw i uszczuplały zasoby taniej siły roboczej. To wszystko, a także pewne teorie społeczne, które pojawiły się w tym czasie, spowodowało rozwój systemów ubezpieczeniowych, w których często partycypowali pracodawcy(!). Miało to w efekcie umożliwić korzystanie, oczywiście w ograniczonym zakresie, z opieki zdrowotnej nawet najbiedniejszym pracującym obywatelom. Tym, którzy nie mogli pracować podstawowe świadczenia finansowała tzw. opieka społeczna. Nawet w tych pierwotnych systemach usługi wykonywane dla zdrowia, a także osoby je wykonujące, były wysoko wyceniane. Bo zawsze zdawano sobie sprawę z tego, że zdrowie jest podstawą bytu poszczególnych jednostek ale i całych społeczeństw. Było tak do czasu….
Dobry lekarz sobie „poradzi”, a po co utrzymywać darmozjada
Komunizm teoretyczny, który pojawił się w Niemczech na przełomie XIX i XX wieku, a zwłaszcza jego forma stosowana, twórczo rozwinięta w Rosji sowieckiej w latach 20-tych ubiegłego wieku stworzył nową jakość w organizacji społeczeństw. Powszechny wyzysk ekonomiczny szczęśliwców budujących komunizm, nie mający precedensu nawet w najbardziej dzikich systemach kapitalistycznych, wymusił także „nowe spojrzenie” na ochronę zdrowia. Z jednej strony musiał być zorganizowany system ochrony zdrowia, bo komunistyczne państwo kochało swoich obywateli i zapewniało im realizację „wszelkich” potrzeb, z drugiej strony to państwo nie miało na to odpowiednich środków, a więcej już nie mogło ściągnąć od biednych obywateli. Stworzono więc fasadowy system, oparty na „siemaszkowskiej” teorii, który był szeroko reklamowany jako dar państwa dla społeczeństwa i równocześnie jako najwyższa forma realizacji zasady sprawiedliwości i równości społecznej (równy dostęp do świadczeń to nasza realizacja w/w zasady). W praktyce oznaczało to, że kto się będzie umiał znaleźć w systemie- przeżyje, kto nie będzie umiał- będzie sam sobie winien. Skrajną, ale jakże w tym systemie obrazową formą dbałości państwa o zdrowie obywateli była opieka lekarska w obozach Gułagu, którą zapewniali często lekarze-… więźniowie.
To prawdziwy majstersztyk, że przez tyle lat w wielu krajach robiono wodę z mózgu całym społeczeństwom, a tych nielicznych, których nie udało się oszukać, opatrzono etykietą „oszołoma”.
System ochrony zdrowia funkcjonował tak w PRL-u przez wiele lat i, mimo wielu zawirowań i pozorowanych zmian, funkcjonuje nadal w oparciu o stare fundamenty i zasady. Coś się jednak zmieniło…
To tylko mały wstrząs!
Kilka lat temu, po wielu nieudanych próbach, ci, których komunistyczna propaganda uczyniła małym i bezwolnym trybikiem we wspaniałej „maszynerii” systemu opieki zdrowotnej, zbuntowali się po raz pierwszy w skuteczny sposób. Wiele poprzednich, nieskutecznych prób spowodowało u władz lekceważenie i przekonanie, że nie jesteśmy zdolni do zorganizowania udanej akcji. Być może to lekceważenie było podstawą sukcesu strajku lekarskiego, bo już za rok władza przygotowała się dobrze i żadnych zmian systemowych nie udało się uzyskać. System zadrżał, ale podstawy pozostały „zdrowe”. Powoli, ale skutecznie, rozpoczęto demontaż lekarskiej zgody i solidarności, postrzeganej przez władze jako „przyczynę zła”. Wprowadzenie, nierzadko na siłę, umów kontraktowych spowodowało rozbicie jedności środowiska z jednej, a rozbieżność interesów z drugiej strony. Skonstatowano, niejako przy okazji, że lekarzy można trzymać za twarze ich własnymi rękami! Wstęp do uzyskania tego stanu został już wykonany w formie szczególnie wysublimowanej- ustawy o samorządzie, uchwalonej zaraz po odzyskaniu suwerenności. Kolejny etap tego procesu trwa od 2007 roku i, trzeba przyznać, ma niemałe zaawansowanie.
Kiedy brakuje chleba, trzeba urządzić igrzyska!
Od wielu lat polski system ochrony zdrowia, o ile w ogóle o czymś takim możemy mówić, jest głęboko niedofinansowaną prowizorką, fasadową piramidą, podtrzymywaną ochoczo przez media, kolaborujące z aktualną władzą, opartą na nieograniczonym wręcz wyzysku ekonomicznym pracowników, wspieranym szantażem moralnym. Od pewnego czasu system usiłuje wymusić dobrą i wykonywaną w dużych ilościach pracę poprzez widmo odpowiedzialności karnej, wiszącej nad każdym pracownikiem ochrony zdrowia, a szczególnie nad lekarzami. Zasada: dobre wynagrodzenie za dobra pracę, w ochronie zdrowia nie obowiązuje. Od studiów medycznych jesteśmy straszeni widmem prokuratora oraz wyroków zasądzających kary więzienia lub horrendalne odszkodowania. Za przeprowadzenia zabiegu, który trwa 1 godzinę chirurg otrzymuje wynagrodzenie ok. 30 zł brutto, ale za ewentualne powikłania może zapłacić kilkaset tysięcy odszkodowania i jeszcze kilkutysięczną rentę miesięczną. Trudno polemizować z adwokatami pacjentów, którzy mieli pecha i ponieśli rzeczywistą czy wyimaginowaną szkodę w związku z leczeniem, ale nie może być tak, że wykonywanie zawodu o tak dużym ryzyku jest tak nędznie wynagradzane, a obowiązujące prawo umożliwia uzyskiwanie odszkodowań bez procesu sądowego! Do tego dochodzą liczne enuncjacje prasowe i telewizyjne, w których przedstawia się lekarzy w skrajnie niekorzystnym świetle, pokazując półprawdy, ćwierćprawdy lub zupełne bzdury!
Odpowiedzialnością za błędy systemowe, czy wynikające z nich błędy organizacyjne, nie są obarczani faktyczni winowajcy, ale z reguły lekarze, którzy w obecnym systemie prawnym odpowiadają za „wszystko”. Oprócz tego publikowane są, odnoszę wrażenie, że z prawdziwą przyjemnością, rankingi zaufania, wykazujące systematyczny spadek jego poziomu do naszej grupy zawodowej, co skutkuje lawinowym wręcz wzrostem konfliktów z pacjentami i ich rodzinami, oraz pogarsza zdecydowanie i tak nie najlepsze warunki pracy.
Nie sposób nie wspomnieć o systemie kar, związanych z refundacją leków, który nie jest znany w żadnym innym kraju, darmowych usługach dla ZUS-u, które również obarczone są ryzykiem nałożenia kary finansowej oraz powszechnym łamaniu prawa pracy przez naszych pracodawców, w szczególności w zakresie norm czasu pracy. Powstaje zatem pytanie kim jesteśmy? Czy mamy wewnętrzny przymus leczenia naszych pacjentów i dla niego znosimy te wszystkie szykany i pokonujemy przeszkody? Czy też nasze władze są przekonane, że uzyskujemy jakieś ukryte korzyści i dla nich zniesiemy jeszcze wiele dokuczliwości, serwowanych przez system?
Wielu naszych kolegów wyjechało za granicę, gdzie wykonują zawód w lepszych warunkach i otrzymują kilkakrotnie większe wynagrodzenia. Spora część absolwentów uczelni medycznych czy stażystów poważnie rozważa możliwość wyjazdu, by w lepszych, przejrzystych warunkach uzyskać specjalizację i pracować bez tych obciążeń, które na co dzień dręczą polskich lekarzy. W wielu dziedzinach medycyny, ale zwłaszcza w onkologii, mamy gorsze wyniki leczenia, wielu rodaków ma gorszy stan zdrowia, niż ich rówieśnicy z krajów UE. Czy w tych warunkach będzie ktoś jeszcze chciał leczyć?! Co na to nasze władze? Ano nic!Wprowadzają pakiet antykolejkowy i onkologiczny…
Igrzyska trwają, ale chleba nie ma nadal!
Zdzisław Szramik wiceprzewodniczący ZK OZZL