27 listopada 2008

Rzeszów 2008.11.25

 

                         Kolejne rozczarowanie lekarzy

 

   Strajki lekarzy w 2006 i 2007 roku odbywały się za rządów ekipy PiS. Wszyscy pamiętamy ciężkie boje prowadzone zarówno w poszczególnych zakładach pracy jak również rozmowy z „betonową ścianą” na szczeblu ministerialnym.  Dlatego też, po ogłoszeniu wyników wyborów parlamentarnych w październiku ub. roku, ogarnęła nas powszechna euforia. Nareszcie mamy „nasz” rząd. Nareszcie doszli do władzy ludzie, na których głosowaliśmy i których program był nam najbliższy. Pierwsze rozczarowania przyszły dość szybko, bo już na przełomie roku. Po raz kolejny okazało się, że tzw. nasz rząd nie istnieje, że popiera nas tylko aktualna opozycja. Wprowadzenie nowelizacji ustawy o ZOZ-ach, dotyczącej norm czasu pracy lekarzy, odbyło się według najlepszych peerelowskich tradycji, zgodnie ze scenariuszem pisanym przez ludzi o niewątpliwie esbeckiej  proweniencji. Stworzono atmosferę powszechnego zagrożenia w związku z planowanymi ponoć ograniczeniami w zatrudnieniu, wprowadzaniem pracy zmianowej i w systemie równoważnym, a także wrócił tradycyjnie temat kas fiskalnych w gabinetach prywatnych. Miało to, w założeniu, spowodować podział i rozbicie środowiska lekarskiego, bo z trudem osiągnięta jedność i współdziałanie lekarzy do dnia dzisiejszego odbijają się czkawką kolejnym włodarzom z ulicy Miodowej. Trzeba przyznać, że zakładany cel osiągnięto w niemałym stopniu. Jest to tym bardziej zadziwiające, że realizacja planu odbyła się naszymi rękami. Niestety, tradycyjnie, wielu z naszych kolegów, nierzadko piastujących prominentne funkcje, pod sztandarami etyki zrobiło swoje. Zmieniły się nieco hasła i metody, ale efekt uzyskano taki sam jak za rządów PiS. W niewielu szpitalach uzyskano w ramach akcji „nokaut przez opt-out” jakieś znaczące efekty i to już pokazało jacy są nasi niedawni sojusznicy. Szumnie zapowiadany pakiet ustaw zdrowotnych okazał się tylko propagandowym chwytem, który miał zapewnić głosy pracowników systemu, jak i niezadowolonych pacjentów, czyli prawie wszystkich. Z szumnych zapowiedzi zostało raczej niewiele. Pozbierano zapisy z innych ustaw i zgrupowano je w kilku projektach aktów prawnych. Najważniejsze z nich to tzw. ustawa wprowadzająca, ustawa o szczególnych uprawnieniach pracowników ZOZ-ów , ustawa o przekształceniach własnościowych ZOZ-ów oraz ustawa o rzeczniku praw pacjentów. Poza projektem komercjalizacji szpitali ( nie mylić z prywatyzacją ) oraz utworzeniem kolejnego, kosztownego urzędu rzecznika praw pacjentów (stanowiska takie istnieją w każdym oddziale wojewódzkim NFZ) projekty te nie wnoszą nowej jakości do ochrony zdrowia, a zatem nie mogą indukować powszechnie oczekiwanych zmian. Na domiar złego, te gnioty prawne wprowadzono do sejmu kuchennym wejściem, tzn. poprzez projekt poselski, aby uniknąć długotrwałej procedury konsultacyjnej. Zarzuty o unikaniu konsultacji starano się oddalić poprzez organizację słynnego Białego Szczytu, zwanego powszechnie, nie bez racji, białym kitem. W ramach tego, godnego pożałowania, pracochłonnego i kosztownego spektaklu, miało dojść do usankcjonowania stworzonych naprędce bubli prawnych. Zaproszono przedstawicieli pracodawców, związków zawodowych, samorządów terytorialnych i organizacji pacjentów. Aby zachować pozory prawdziwego działania utworzono cztery zespoły robocze, zwane popularnie stolikami, które zajmowały się przedmiotami projektów ustaw: zespół ds. płacowych i warunków pracy, zespół ds. przekształceń własnościowych w ochronie zdrowia, zespół ds. ubezpieczeń dodatkowych oraz zespól ds. rzecznika praw pacjentów.

Każdy z zespołów zbierał się kilka razy, a trzykrotnie odbyło się spotkanie plenarne. Obradujący zgłosili dużą ilość zmian i poprawek. Najdalej posunęli się członkowie zespołu płacowego, którzy odrzucili projekt ustawy „ o szczególnych uprawnieniach pracowników ZOZ-ów” w całości i wezwali ministerstwo do opracowania zupełnie nowego projektu. Hipokryzja rządu ( w obradach plenarnych brali udział premier, szef jego doradców M.Boni, przedstawiciel min. finansów) wyszła na światło dzienne bardzo szybko, bo okazało się, że te wszystkie uwagi nie będą wzięte pod uwagę, bo nie ma takiej możliwości prawnej. Okazuje się, że w demokratycznym, ponoć, kraju w środku Europy, można wnieść szybki projekt ustawy do sejmu, ale nie można tego projektu równie szybko zmienić czy też wycofać. Kuriozum!

  W takich warunkach nie mogło powstać dobre prawo. Dobre przepisy są wtedy, kiedy wszyscy zainteresowani ich skutkami mogą się wypowiedzieć, kiedy bierze się pod uwagę zdanie niezależnych, rzetelnych ekspertów ( do takich na pewno nie można zaliczyć „ekspertów” z Miodowej), a także rzetelnie oceni się koszty i przeznaczy adekwatne nakłady. W tym przypadku żaden z tych elementów nie został uwzględniony( zgodnie z długą tradycją w ochronie zdrowia) i dlatego nie można oczekiwać dobrego efektu.

  Zmiany własnościowe SP ZOZ-ów, szeroko reklamowane przez obecną ekipę rządową jako remedium na wszystkie bolączki i kłopoty w ochronie zdrowia, nie wniosą niczego dobrego, podobnie jak zamiana ZOZ-ów w SP ZOZ-y. Brak możliwości zadłużania się przez nowopowstałe spółki, bez usunięcia przyczyn tego zadłużania, spowoduje określone problemy ich prezesom. Nie będzie można płacić niższych rachunków za leki, sprzęt, materiały opatrunkowe czy energię, więc z pewnością nie będą mieli skrupułów, żeby chroniąc własne stołki, sięgnąć po fundusz płac lub ograniczyć zatrudnienie. Stworzy to określone zagrożenie dla naszych, ciężko wywalczonych, ale ciągle jeszcze niskich płac. Osobnym problemem jest również zarządzanie nowymi spółkami. Widać, że wielu obecnych dyrektorów już zaciera łapki i nie może doczekać się objęcia funkcji prezesa. Tylko czy ktoś, kto jako dyrektor nie zrobił dla szpitala czegoś istotnie dobrego, na przykład nie zracjonalizował zatrudnienia, dokona tego jako prezes?

 Propaganda rządowa robi wszystko, żeby opinia publiczna była przekonana, że w ochronie zdrowia dokona się reforma. My już wiemy, że będzie to kolejne, kosztowne przedstawienie, które nie zmieni niczego sytuacji ani pracowników, ani pacjentów. Będzie to, tradycyjnie, kolejna strata czasu i kolejne zmarnowanie publicznych pieniędzy. Tylko czy nas na to stać?

 

                                                          Zdzisław Szramik